niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 3.

Gdy tylko się obudziłam sprawdziłam godzinę. Była dwunasta.
-Cholera! Zabiją mnie!- zerwałam się i zadzwoniłam do pracy.- Panie Kamilu, ja pana przepraszam, ale zaspałam…- żaliłam się.- Jutro mogę zostać dłużej… Przepraszam, przepraszam…
-Dobra, Klaudia. Jutro przychodzisz o szóstej i siedzisz do piętnastej, zrozumiano?- spytał się.
-Tak jest!- zasalutowałam.
-A teraz muszę się z tobą pożegnać. Do zobaczenia.- rozłączył się.
     Ale łaskawy. Trzy godziny dłużej. Wzięłam się za robienie obiadu w piżamie. Zaczęłam obierać ziemniaki, gdy rozdzwonił się mój telefon. Wyświetlacz wskazywał zdjęcie przyjaciółki.
-Uspokoiłam się. Przepraszam cię, za wtedy… Poniosło mnie trochę…- zaczęła.
-Cześć…- powiedziałam ze śmiechem.
    Rozmawiałyśmy, a ja obierałam ziemniaki. Wstawiłam ziemniaki i wzięłam się za robienie schabowych.
-Ej, Julia, a może ty przyjedziesz w niedzielę na mecz z Holandią? Prooszę. Załatwię bilety obok kwadratu rezerwowych…- zachęcałam.
-Propozycja wygląda dosyć kusząco…- mogłam przysiąc, że teraz udaje zamyśloną. – Niech się zastanowię…
-Oj no zgódź się, zgódź!- piszczałam do telefonu smażąc schabowe.
-Oj no dobraa… Ale załatwisz mi kawę z Kurkiem!- zaczęłam się śmiać.- No to przyjadę jutro po szesnastej. Jakby cię nie było i jakbyś się miziała z Pitem, to mam klucze.- cmoknęła mi do telefonu i się rozłączyła.
    Odstawiłam telefon i wzięłam się za odcedzanie ziemniaków. Nałożyłam sobie odpowiednią porcję i zmierzyłam cukier. No pięknie. 312. Insulina i jedzonko. Wzięłam nóż i widelec. Dochodziła czternasta. Zjadłam w samotności próbując ułożyć wymówkę Piotrowi, gdyby chciał znowu mi podnieść cukier. Albo chociaż mu tak powiedzieć, że mam cukrzycę. Niby łatwo powiedzieć „Nie mogę, mam cukrzycę”, ale dla mnie to trudne. O mojej chorobie wiedzą tylko zaufani ludzie, czyli rodzina, stara gosposia i przyjaciele. Nawet mój były chłopak nie wiedział o cukrzycy.
    Wzięłam talerz z sztućcami i włożyłam do zlewu.
-Później się umyje.- mruknęłam i poszłam wygrzebać jakieś ciuchy.
      Postanowiłam, że włożę szpilki z czerwoną podeszwą, czarne rurki i bejsbolówkę z literką „P”. Jestem ciekawa co sobie pomyśli Piotr, gdy zobaczy, że mam jego inicjał imienia na bluzie. A może nie zauważy? Lekki podkład, pomalowane rzęsy, lekki cień do powiek i czerwony błyszczyk. Punkt czternasta trzydzieści sześć zakluczyłam mieszkanie i ruszyłam ku Lotosu. Piotr czekał przed wejściem do bloku, w którym mieszkałam.
-Czemu na mnie czekasz?- spytałam.
-Żeby dać ci to.- podał mi dwa bilety w strefie VIP.- Bo później nie będzie okazji, bo bym mógł zapomnieć…- uśmiechnął się cwaniacko.
-Miło z twojej strony, ale nie musiałeś…- odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Piotr dziwnie się na mnie popatrzył.- Co jest?- spytałam.
-Czemu masz bluzę z moim inicjałem?- spytał podnosząc brwi.
-To już nie można sobie nosić bluzy z inicjałem siatkarza?- spytałam, a Piotr wybuchł śmiechem. Jak on się fajnie śmiał.
-Nie, nie można…- westchnął. – Jak ja chcę już święta…- mruknął.
-Czemu?- spytałam.
-Bo mogę je przeżyć z najbliższymi z dala od hotek…- westchnął.
-Pff…- prychnęłam, a Piotr mnie objął.
-Ale na pewno nie z dala od ciebie.- szepnął mi do ucha, a ja się zarumieniłam.- Mówiłem ci, że ładnie się rumienisz, ale weź już przestań!- powiedział, a ja wybuchłam śmiechem.
-Ale ja Piotr nie potrafię się nie rumienić…- odpowiedziałam nadal się śmiejąc. Przeszliśmy obok Lotosu.- Lotos jest tam…
-Wiem… Ale coś ci chciałem pokazać.- odpowiedział, a ja nic nie rozumiałam.
      Szliśmy w ciszy, aż do starego budynku.
-Tutaj spędziłem sześć lat.- zaczął Piotr.- To tutaj nie rozstawałem się z siatkówką…- otarł kolejną łzę, a ja go przytuliłam.- Stęskniłem się za tym budynkiem, chciałem nawet odwiedzić dzieci, które tam były, ale go rozebrali, zniszczyli… Porzucili go.
-Przykro mi…- odpowiedziałam.- Wiem co musiałeś przeżyć… Moja gosposia była w Domu Dziecka i mi opowiadała.
     Szliśmy dalej w ciszy. Teraz to ja prowadziłam. Do szpitala.
-Czemu idziemy do szpitala?- spytał Piotr.
-Trzy lata temu zachorowałam na cukrzycę…- i zaczęłam mu wszystko tłumaczyć. Weszliśmy na poczekalnię i zapukałam do gabinetu lekarza. –Dzień dobry.- weszłam z uśmiechem.
-Dzień dobry, Klaudio. Nie spodziewałem się ciebie.- odpowiedział z uśmiechem lekarz. Za mną wszedł Piotr. –Co cię tu sprowadza?- spytał się patrząc na mnie.
-Chciałam zacząć trenować siatkówkę.- oświadczyłam. Piotr spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. –Tylko nie wiem, czy mogę…
-Ależ oczywiście, że tak…- powiedział lekarz.- Tylko więcej jedzenia, częste mierzenie cukru. Przed, w czasie i po treningu. Ewentualnie, jak będzie niski cukier, można sobie pozwolić na kubeł lodów.- puścił mi oczko.- No i to wszystko. Tylko jak chcesz zacząć trenować, musisz mieć kartę zdrowia, więc proszę.- podał mi ksero mojej karty zdrowia.- Do widzenia.- powiedział.
-Do widzenia.- odpowiedziałam równocześnie z Piotrem.
-Ty i treningi?- spojrzał na mnie.
-No, a ty i reprezentacja?- spojrzałam mu w oczy, przez co się później potknęłam i wleciałam mu w ramiona. –Sorry.- od razu chciałam się wydostać, ale uniemożliwił mi to Piotr.
-Zostań tak ze mną…- wyszeptał i przytulił mnie mocniej. Staliśmy tak wtuleni w siebie, dopóki nie zadzwonił mój telefon. – Oddzwonisz później…- powiedział, ale się wyrwałam.
-Julia.- powiedziałam niesłyszalnie. –Halo?- odebrałam.
-Jestem pod twoimi drzwiami!- krzyknęła.
-Co!?- spytałam.-Piotrek, ja muszę lecieć. Pa.- ucałowałam go w policzek i pobiegłam do domu.

-Wiedziałam, że ty z nim byłaś! Wiedziałam!!- krzyczała.
_____________________________________________
Uduszę, uduszę. Nie wiem co dopisać. :D 
Niemcy- Argentyna. Niemcy! Niemcy! #GONIEMCY! :D  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz